sobota, 22 lutego 2014

Moje rękodzieło jest tanie!

Rękodzieło nie jest   tanie  ?!?!?!?!   Ależ jest !   Moje na pewno !

Oglądając zachwycające prace koleżanek po fachu trafiłam na kilka artykułów, których celem jest "uświadomienie" konsumentom, "dlaczego rękodzieło nie jest tanie".
Ja nie będę rozpisywać się na ten temat zbyt wiele ;-) zwyczajnie podam kalkulację prezentowanego poniżej naszyjnika.




Materiały:
Guziki: (ile może kosztować guzik? 50 groszy, złotówkę? Nie! Może kosztować i kosztuje 5 złotych – ręcznie wykonany włoski guzik z masy perłowej – ten, który nadaje ton całej pracy)

Guziki duże: 5+3+1,5+1=10,5
Guziki małe: 1+1+0,7+0,7+0,5+0,5+0,5=4,90
Onyks: 5
Koraliki hematytowe, fire polish, drobne, cekiny: 2
Alkantara i filc: 2
Łańcuszek metalowy: 3
Zapięcia:2
Ozdobne pudełko: 5
Klej krawiecki, nici: 1,5
Amortyzacja narzędzi: 1,5

Razem:37,40 zł



I na tym prosta kalkulacja się kończy.

Czas pracy (i tu z obliczeniami nie jest już tak łatwo):
Projekt, dobór materiałów (jeśli się ma wszystkie na miejscu), wykonanie, wykończenie, fotografowanie, obróbka zdjęć, opis produktu, zamieszczenie w sieci: około 10 godzin, jeśli wszystko idzie zgodnie z planem - więcej niż dniówka! Jeśli się sprzeda, to pakowanie i wyjazd na pocztę, czyli czas, koszt bezpiecznej koperty, paliwo i amortyzacja samochodu. Koszt przesyłki to wbrew pozorom nie tylko znaczek pocztowy!



I tu moje pytanie brzmi – ile powinien na godzinę zarabiać rękodzielnik? Czy minimum krajowe? Czy 10 zł na godzinę? Więcej? Mniej?



Amortyzacja i koszty licencji, (bo pracuję tylko na legalnym oprogramowaniu, które w momencie prowadzenia działalności gospodarczej i wykorzystywania dóbr niematerialnych dla celów komercyjnych są znacznie droższe niż dla zwykłego konsumenta): aparat fotograficzny, lampy, komputer, programy komputerowe. Plus prąd oczywiści i podwyższony podatek od nieruchomości, gdzie zarejestrowana jest działalność.
Nawet nie potrafię obliczyć, jaki by był koszt tego wszystkiego przypadający na jeden przedmiot. A przecież te pieniądze trzeba zainwestować z góry, żeby w ogóle cokolwiek zacząć.

Paliwo i czas poświęcony na zakup materiałów w sieci lub realu. Najdłuższa moja sesja w sklepie internetowym trwała 14 godzin! Nie ma słów, które opisałyby zmęczenie oczu, po takim maratonie. Przeszukanie sklepu z taką drobnicą, jakiej ja używam i znalezienie pośród 10 tyś (!) produktów w danym sklepie, dokładnie tego, czego potrzebuję, to często cały dzień. Wyjazd do hurtowni to pokonanie – w obie strony – 70 km (kilometrówka: 0,84x70=58,80) + 2 godziny w aucie + przynajmniej 3 w samym przybytku rozkoszy.

Do tego koszty prowizji za sprzedaż przez internet i opłaty za zamieszczanie informacji w sieci. Ja jeszcze robię to darmowo, ale wkrótce to się zmieni. Opłata za pośrednictwo w sprzedaży przez internet to koszt 5-25% ceny sprzedanego towaru.

Do tego koszty używania kasy fiskalnej, która wraz z ufiskalnieniem kosztowała w zaokrągleniu 1800 zł i programu księgowego, który trzeba odnawiać co roku (około 350 zł/rok).




A ile ma kosztować pomysł, który sprzedaję razem z produktem? I to, że pani, która założy mój naszyjnik będzie jedyną na świecie z takim cackiem na szyi? Tak, moja biżuteria jest wykonywana w jednym, jedynym, niepowtarzalnym egzemplarzu.

Oczywiście w odzieżowych sieciówkach też można kupić świecidełka i są one tańsze, choć muszę przyznać, że nie zawsze. Chiński naszyjnik, który całkiem przyzwoicie wygląda w sieciówce można kupić za... No za ile? Sami wiecie najlepiej. Przedział cenowy to 50-90 zł. Tak, tak. Proszę się nie oburzać. Tyle końcowego klienta kosztuje coś ładnego i chińskiego. Chińskiej biżuterii nie daje się jednak indywidualnie dopasować.

Dość powiedzieć, że ja tworzę prace z konceptem, czyli z konkretnym pomysł przewodnim albo kiedy mam wytyczne od klientki, która wie, czego chce, do czego to ma pasować i jak chce w tym się poczuć. Zazwyczaj pada wtedy słowo WYJĄTKOWO. O tym pisałam już na swoim blogu.

Czy to, że ktoś poczuje się w naszyjniku absolutnie wyjątkowo można wycenić?



No i na koniec owa szokująca wiadomość.
Cena naszyjnika to 149 zł (bez dodatkowych kosztów przesyłki)
Szok prawda!?


Ale, ale. Z tych 149 zł, oddam fiskusowi 23% VAT (bo jestem zarejestrowanym płatnikiem tego podatku), a po odliczeniu kosztów, z tego, co mi zostanie, oddam jeszcze 18% podatku dochodowego.
A ZUS ? !  No przecież jeszcze ZUS.  Co miesiąc go płacę niezależnie od tego, czy sprzedaję, czy nie.

Czyż nie lepiej położyć się na kanapie i pooglądać telewizję?!
Zdecydowanie lepiej!
Tym, którzy to robią, często zazdroszczę :-)
Ale później wracam do tego:




Czy warto? Wy mi powiedzcie...

A może o czymś zapomniałam?
Zachęcam do pozostawiania komentarzy, a za każdy z nich z góry dziękuję :-)


W artykule wykorzystano zdjęcia Magdaleny Bartoszak:

Inspiracją były artykuły:




3 komentarze:

  1. Witaj :) Trafiłam na twojego bloga od Yadis :) Cieszę się, że coraz więcej osób bez skrupułów wycenia swoje rękodzieło, podając wszystko na tacy. Ja też postanowiłam zrobić taką wycenę i na koniec spadłam z krzesła.
    Czy mogłabym udostępnić link to tego wpisu w swoim artykule, by ludzie mogli zobaczyć ciężką pracę innych rękodzielników? www.ilovehandmade.pl/ile-kosztuje-rekodzielo/
    Pozdrawiam serdecznie, I ♥ handmade

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, właśnie wyceniam swoje prace. Jestem gdzieś na poczatku ścieżki jeśli chodzi o sprzedaż. Obecnie pracuję, ale chciałam przeliczyć jak by to miało wyglądać po założeniu firmy. Tak chce sprzedawać żeby z tego żyć. Nie chcę robić słabych rzeczy. Czy Tobie się udało ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Napisałam ten tekst 4, nie, 5 lat temu. Tak, minęło przeszło 5 lat odkąd założyłam własną działalność. Przepraszam, że odkryłam powyższe komentarze dopiero teraz. Gapa ze mnie, ale nie pozostawię ich bez odpowiedzi. Czy mi się udało? Tak. Nie mogło być inaczej, bo tworzenie biżuterii to niezmiennie moja pasja, zajęcie, z którego zwolnić mogę się tylko sama, a tego nie zrobię. Czy żyję z mojej biżuterii? Dopóki płaciłam mały ZUS przez pierwsze dwa lata działalności udawało mi się skromnie żyć, choć raczej nazwałabym to nie życiem a przeżyciem. Po przejściu na pełny ZUS, powróciłam do świadczenia usług na rzecz innych podmiotów gospodarczych, czyli stało się dokładnie to, co przewidywałam. Dywersyfikacja źródeł dochodu. I nie łudźmy się, kierat po prostu. Praca przez 100 dni bez jednego wolnego dnia w czasie sezonu. Często po 14 godzin na dobę. Dzięki temu zdobyłam nowe doświadczenia. Potwierdziłam istnienie kolejnego mojego talentu, o który się podejrzewałam, ale bałam się do niego przyznać. Do pisania. Że umiem to robić. Czy nadal prowadzę działalność? Tak. Praca na samą siebie, nie jest łatwa i często zazdroszczę tym, którzy pracują na etatach, mają płatne urlopy i chorobowe. Wbrew pozorom ja nie zarabiam więcej niż oni, choć wszystkim tak się wydaje. Jest wiele spraw, o których mogłabym napisać z perspektywy tych 5 lat, być może to uczynię. Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy zaglądają na mój blog i kibicują mojej twórczości, nie tylko tej biżuteryjnej :-)

    OdpowiedzUsuń