sobota, 6 kwietnia 2013

Witrażowe kartki - stateczki ze szkła

Maleńka pracownia kuzyna Marka, a w niej kartony "odpadów". Ależ nie, to nie odpady - pomyślałam, to dla mnie kolor, przebłyski światła, szlachetność szkła. Trudno mi przypomnieć sobie, skąd się wziął pomysł. Chyba z mojego zamiłowania do zbierania, gromadzenia, przechowywania "wszystkiego ładnego co się przyda". Nie mogłam przejść do porządku dziennego nad tym, że marnuje się tyle dobrodziejstwa, które może ucieszyć niejedne oczy. Zanim przywlokłam do domu kartonik owego "odpadu" mój pomysł nie miał jeszcze realnego kształtu. Odłamki same nadały kształt. I tak powstała cała seria kartek z wykorzystaniem odpadów witrażowego szkła. Ot taki sobie recykling. Modny trend. 

Brązowy był pierwszy.


Z dostępnych odłamków wybierałam kształty i łączyłam je ze sobą, by stworzyły jakąś rozpoznawalną formę, czytelny rysunek. Założyłam, że rysunek ma być prosty, bo szkło jest szlachetne swoją prostotą i ostatecznością. Nie da się go nagiąć, przeszyć, czy ozdobić papierowym kwiatkiem. To nie licuje, jak należałoby powiedzieć staropolszczyzną.
 



Pierwszy kształt, który wzięłam do ręki był żaglem i co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Będzie z niego łódka. Ot ten mój "marynarski syndrom na lądzie" wylazł z podświadomości. I chyba słusznie, bo niejeden stateczek w świat popłyną, zanim zdążyłam go sfotografować. Ten poniżej popłynął do Szwecji z bardzo poważną delegacją przyjaźni polsko-szwedzkiej.


 


 


By usztywnić konstrukcję kartki wykorzystałam dwuwarstwową tekturę falistą, z której zrobiona jest ramka dla szklanego obrazka. Nie pozwala ona na odstawanie szklanych narożników od powierzchni, uniemożliwia zahaczenie się o szklaną krawędź i zabezpiecza szkiełka przed ewentualnym popękaniem.





 Popękaniem :-) Hm... kiedy skończyły się w kartoniku odpowiednie kształty zaczęłam kombinować, jak z dużych zrobić mniejsze. Użyć diamentowego nożyka! Tak, oczywiście, przecież mnie Marek nauczył. Szkopuł w tym, że ja nie miałam takiego ustrojstwa. A na dodatek za wszelką cenę chciałam jak najmniej przetwarzać owe "odpady" - ot tak dla idei! Wzięłam młotek i płócienną ściereczkę (bo Marek tak zalecał i wskazał bezpieczną drogę) i ciach - uderzyłam w szkiełko. Myślicie, że pękło? Ale! W życiu nie pomyślałam, że będzie tak trudno zbić taką sobie barwioną szklaną płyteczkę. Takie sobie zdziwienie.




Żeby nie było wątpliwości dodam, iż absolutnie każda krawędź i narożnik, absolutnie każdego szkiełka jest oszlifowana przeze mnie RĘCZNIE papierem ściernym, by nie było zadziorów, ani możliwości skaleczenia się. Można głaskać do woli bez niebezpieczeństwa.





Tekturowe ramki są przeze mnie malowane matowymi farbami i utrwalane, by nabrały odrobiny połysku. Ramka ma przypominać taką obrazową. Witrażowa kartka może zawisnąć na ścianie, jak obraz, przywołując wspomnienia ciepłego lata. Wystarczy wkomponować ją w surową drewnianą ramkę lub antyramę.




Bardzo trudno było mi sfotografować moje stateczki, bo szklana powierzchnia odbija światło. Efekty moich usilnych starań raz były lepsze raz gorsze. Niemniej jednak idea została przedstawiona.


 




Umiecie nazwać poszczególne stateczki właściwymi im nazwami? Czy ich kształty coś Wam podpowiadają?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz